O francuskich serach można opowiadać godzinami, godzinami można je też smakować. Są uważane za najlepsze na świecie, słusznie- nie słusznie nie wiem, bo aż taka koneserką nie jestem, jednak bez wątpienia są przepyszne. Nigdy nie mdłe, każdy ma charakterystyczny posmak i zapach. Nie ma miejsca na nijakość. Większość serów pleśniowych produkowanych w innych krajach ma podobny smak, są mdłe i nie da się ich rozróżnić. I tu na pewno górują nad nimi francuskie specjały. Z dalekiej podróży przytachałam więc do nas całkiem dużą ich ilość. Na szczęście jakoś przeżyły prawie 2 doby w mojej walizce w drodze powrotnej, choć walizka po otwarciu pachniała mocno i to dość specyficznie ;p
Na pierwszy ogień do spróbowania poszedł najpopularniejszy gatunek sera pleśniowego- camembert. Jest to kremowy, żółtawy ser pokryty białą pleśnią. Na fermach mleczarskich wytwarza się go z mleka surowego, na skalę przemysłową z pasteryzowanego. Dojrzewa około 3 tygodni. Wywodzi się on z małej francuskiej miejscowości- Camembert w Normandii w północno-zachodniej Francji. 
U mnie z firmy Coeur de Lion w paczce 250g.


Jest idealny solo, do czerwonego wina, do makaronów, ale wspaniale skomponował się smakowo również w tej sałatce

Sałatka z serem camembert i karmelizowanymi śliwkami
(1 porcja)
50g sera camembert
2 śliwki
duża garść sałąty
1/2 cebuli
1 łyżeczka curku
świeżo mielony kolorowy pieprz
ocet balsamiczny

Sałatę rwiemy na kawałki, cebulę siekamy, ser kroimy w podłużne kawałki a śliwki w półksiężyce. Na patelni z odrobiną wody rozpuszczamy cukier i karmelizujemy śliwki. Wszystkie składniki układamy na talerzu bądź wrzucamy do miski. Posypujemy lekko pieprzem i skrapiamy octem balsamicznym. Można podawać z grzankami i czerwonym winem. 




Smacznego ;)



Nie mam w zwyczaju spamować i zamęczać wszystkich prośbami o głosy, jednak ten konkurs spodobał mi się na tyle, że postanowiłam zrobić wyjątek. 
Poza tym przepis, który dodała, naprawdę wiele dla mnie znaczy i kojarzy mi się z najpiękniejszymi chwilami mojego życia. 
Bo moja babcia faktycznie wyczarowywała najwspanialszą szarlotkę na świecie. Niezapomnianą. 
Dlatego wybrałam jej przepis i postanowiłam go dodać do konkursu "Twój świat od kuchni", któremu patronuje Robert Sowa, a organizują delikatesy Alma, Bosch i Food&Joy
Domyślam się jednak, że trudno będzie prześcignąć pierwszy w rankingu przepis do 7 października (wtedy kończy się I etap) ale z waszą pomocą jest szansa. :))
A jeśli nie, to się nie zrażę, mam już pomysł na etap II ;p 
Jednak póki co bardzo proszę Was o głosy na mój przepis 
Każdy głos wiele dla mnie znaczy i za każdy dziękuję z całego serca osobno. 
Konkurs jest naprawdę ciekawy, a podczas finału uczestnicy będą gotować z samym Robertem Sową, nie ukrywam, że byłoby to dla mnie duże przeżycie. 
Pomóżcie mi spełnić marzenia ;))




Lindt to jedna z najlepszych marek produkujących czekoladę. Do tego nie trzeba nikogo przekonywać. Ceny ich czekolad zreszta mówią same za siebie.. Jedną z moich ulubionych jest ich czekolada z chilli. Niezapomniany smak. Nie do jedzenia hurtowo, jedynie do smakowania. 
We Francji Lindt oczywiscie jest i jest lubiany. 
Jest to marka z długoletnią tradycją i dorobkiem, prawdziwy lider na rynku. 
Polecam odwiedzić ich stronę, wiele ciekawych informacji szczególnie w dziale Sekrety Czekolady. 


Tą czekoladę kupiłam z myślą o tacie, dlatego wybór mógł być tylko jeden- mleczna z orzechami. 
Tabliczka ma standardowe wymiary, nie jest tą cienką, którą znamy z większości ich edycji. Składa się z 18 kostek, każda z nich jest osobnym kwadracikiem, bardziej przypominają czekoladki niż tabliczkę czekolady. Smak jest wybitny, czekolada delikatnie rozpływa się w ustach odkrywając kremowe wnętrze kostki. Nadzienie jest delikatnie słodkie, dość mocno wyczuwa się w nim orzechy, idealna harmonia smaków. 



Na opakowaniu brak informacji o kaloryczności, ale wnioskując ze składu, w którym istnieje aż 20% orzechów można wnioskować, że oscyluje w okolicach 530/100 gram. 
Zresztą kto by sobie zawracał głowę takimi szczegółami gdy leży przed nim ta słodycz ;)
W Polsce jej oczywiście nie kupimy, ale porównując smaki bardzo przypomina ją nugatowa Shogetten. Zresztą ona też składa się z 18 malutkich kosteczek. 
Dobry odpowiednik. 



Bardzo lubię kuchnię azjatycką, ponieważ jest lekka, zdrowa i szybka. Do tego daje możliwość poznania nowych smaków i pozwala pozbyć się zbędnych kilogramów ze smakiem. 
Takie też jest to danie. 


Makaron chiński z tofu
(1 porcja)
50g makaronu chińskiego
90g tofu naturalnego
3 garście chińskiej mieszanki warzyw
1 łyżeczka curry
1 łyżka sosu sojowego


Makaron przygotowujemy według instrukcji na opakowaniu. Tofu kroimy w kostkę, wrzucamy na rozgrzaną patelnię teflonową dodajemy nierozmrożone warzywa i dusimy przez jakiś czas na małym ogniu do miękkości warzyw. Dodajemy przyprawy i sos sojowy. Jeszcze chwilę dusimy. Mieszamy z makaronem. 

Dla mnie makaron chiński to cud techniki ;p Dla przeciętnego Polaka ma bardzo dziwny skład, składa się bowiem z grochu i fasoli mung. Dzięki temu nadaje się nawet dla wegan no i ma niepowtarzalny smak. Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji go spróbować niech się nie waha. 
Polecam. 

Smacznego ;)





Będąc za granicą oprócz wyrobów regionalnych często przywozimy też słodycze. Najchętniej takie, których nie ma u nas. A, że niestety jest takich dużo czasami ciężko się zdecydować co kupić. We Francji asortyment właściwie wszystkich marek produkujących słodycze jest większy. Najwięcej nowości można zaobserwować z produktów Milki. I choć uwielbiam ich czekolady to zdecydowałam się na inny wybór. Zdrowszy, bardziej nietypowy i mniej popularny. 
Gorzka czekolada z karmelem od Nestle. 
Była też waniliowa, ale chyba wolałam coś bardziej chrupiącego ;p 
Bo karmel tu chrupie i to jak, można go nawet pomylić z ciasteczkami, ale mi to wcale nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie ;)



Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to nietypowy kształt kawałków czekolady. Dzięki temu prostemu zabiegowi wydaje się ona być bardziej luksusowa i wyrafinowana. Cała tabliczka dzieli się na 24 takie kawałki, co tylko jest jej plusem, lubię bowiem, że jem tabliczkę czekolady długo, a nie w kilku kęsach ;p
karmel wspaniale chrupie o dodaje delikatnej słodyczy gorzkiej czekoladzie. A jest ona pyszna, prawdziwie gorzka. Zawartość kakao to 60%, a więc jest przyzwoicie. 





Jedynym jej minusem jest dość duża zawartość cukrów, jak na czekoladę gorzką. To zasługa karmelu, więc nie ma się czego doczepić. 
Polecam ją bardzo, gdyby pojawiła się w Polsce byłaby u mnie częstym gościem. A tak mogę jedynie wspominać i grzebać w pustym sreberku. 

Długo jeszcze będę ubolewać nad tym, że tak wielu słodyczy nie ma w Polsce. Stojąc w sklepie w Paryżu długo liczyłam czego u nas nie ma. I nie był to tylko asortyment czekolad Nestle. 


Od dawna chciałam spróbować ciecierzycy, ale dopiero niedawno kupiłam pierwszą puszkę. Chciałam poznać jej smak, dlatego szukałam przepisu, który nie będzie skomplikowany, a inne smaku nie zabiją tego jedynego. Idealny okazał się przepis na pieczoną ciecierzycę. 
Lubię większość pieczonych warzyw, bardzo posmakowały mi też otrębowe orzeszki, więc pomyślała,, że i to będzie dobry początek na poznanie cieciorki. Okazał się więcej niż dobry. :))
Niebiański smak nie do podrobienia. 



Pieczona ciecierzyca
1 puszka ciecierzycy konserwowej
1 łyżka oleju
1/2 łyżeczki papryki ostrej
1 łyżeczka oregano
1/2 łyżeczki czosnku granulowanego

Ciecierzycę odsączamy z zalewy, dodajemy olej i delikatnie mieszamy. Posypujemy przyprawami i dalej mieszamy. Pieczemy w 180 stopniach około 30 minut przewracając w międzyczasie kuleczki łopatką by równomiernie się przypiekły. Można użyć oczywiście wszelkich innych przypraw, wedle uznania. 




Jest pyszna solo, ale pokochałam ją też w sałatce. Przepis niebawem. 

Smacznego :)


Ja jako znana miłośniczka dyni nie mogłam obejść się bez dyniowych placuszków. Są błyskawiczne, zawsze się udają no i są przepyszne ;) Ideały. Przepis jest powszechnie znany, ale i tak chciałam go dodać, bo to moje danie obowiązkowe na jesień. I będzie u mnie częstym goście. Zwłaszcza teraz, gdy w kuchni dojrzewa moja własna, zasadzona przeze mnie dynia. Istna pomarańczowa kula szczęścia. Do przerobienia na kolejne słoje puree





Dyniowe pancakes
1 jajko
3/4 szklanki puree z dyni
2 łyżki mąki
1 łyżka otrąb
1/2 łyżeczki proszku do piecznia
1/2 łyżeczki imbiru
1/2 łyżeczki curry


Wszystkie składniki mieszamy ewentualnie dodając mleka lub wody gdyby masa była zbyt gęsta. Smażymy na patelni teflonowej na złoty kolor. Polecam smażyć na małym ogniu.


Smacznego ;)


Featured Posts